lekcja nr 5 uważność

Michał Szatiło Volantification

Jestem autorem bloga Volantification oraz książek "Piąty poziom" i "Sexcatcher". Od 2010 roku dzielę się wskazówkami na to, jak tworzyć lepsze relacje i mądrzej żyć, które każdego roku docierają do blisko miliona osób. Umiem obserwować, opowiadać historie i bardzo chcę umieć smakować życie. Doceniam wysoką jakość, dobrą kawę, włoską kuchnię i jednosłodową whisky, a jeśli marzycie o poznaniu faceta, który nie wie czego chce, to na pewno nie jestem jednym z nich.

„Słodkie” relacje po włosku, czyli 5 zasad szczęśliwego życia

Od Azji po Amerykę Południową i od Afryki do Europy, ludzie tworzą filozofie szczęśliwego życia. Tylko w zachodniej kulturze mamy wyrosłe w Skandynawii hygge, rozumiane jako połączenie komfortowego życia z wewnętrzną równowagą, francuskie joie de vivre określające radosne korzystanie z uroków świata oraz medytację mindfullness, która chociaż czerpie garściami z filozofii Wschodu to powstała w Stanach Zjednoczonych i polega na nieoceniającym doświadczaniu rzeczywistości.

Swoją filozofię szczęścia mają także Włosi, a w ich stylu życia odbija się olbrzymie dziedzictwo kulturalne ich kraju, śródziemnomorski, łagodny klimat i piękno wzgórz, którymi pofałdowany jest cały półwysep Apeniński. Ich podejście określa się słowami Dolce Vita.

Czym jest Dolce Vita?

Przeciętna osoba kojarzy Dolce Vita z kultowym filmem Federica Felliniego o tym samym tytule. Opowiada on o wygodnym, bezstresowym, „słodkim życiu” włoskiej socjety, ale ten termin warto traktować szerzej. Słodkie życie to nie tylko luksusowe produkty i kosztowne hobby, ale przede wszystkim bogactwo doświadczeń, relacji, kultury i pysznego jedzenia, którym towarzyszą charakterystyczne wartości. Należy do nich szacunek do starszych, brak pośpiechu, docenianie jakości, stawianie wyżej ciekawych koktajlu emocji w żyłach, niż możliwości zarobienia dodatkowych stu złotych. W tym kontekście Dolce Vita to uniwersalny koncept znajdujący swoje zastosowanie w tak różnorodnych obszarach jak design, sposób odżywiania się, czy w relacjach międzyludzkich.

Włosi może nie uchodzą za szczególnie zorganizowanych i produktywnych, ale jedno trzeba przyznać – jak nikt inny wiedzą jak żyć swobodnie, bezpretensjonalnie i szczęśliwie. Najlepiej świadczy o tym przykład Roseto.

Włoski styl towarzyskości

Roseto to nazwa miasteczka w Pensylwanii, które w końcu XIX wieku założyli emigranci z włoskiego Roseto Valfortore leżącego w południowo-włoskim regionie Apulii. Przyjeżdżając do Ameryki stworzyli niewielką społeczność niejako przenosząc swoje włoskie miejsce życia, na nowy grunt.

Żyli wspólnie, sadzili sady, hodowali świnie i uprawiali winogrona, żeby robić z niego domowe wino. Wybudowali także kościół, szkoły, parki i cmentarz. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie to, że mieszkańcy Roseto niemal nie chorowali. Choroby krążenia będące jedną z głównych przyczyn śmierci, u potomków włoskich imigrantów nie występowały i to pomimo często występującej wśród nich nadwagi. W miasteczku nie było też samobójstw, przestępstw oraz osób uzależnionych od narkotyków i alkoholu.

Centrum Roseto w Pensylwanii. Od jego nazwy pochodzi „efekt Roseto”, który oznacza korzystne oddziaływanie funkcjonowania społeczności na dobrostan jednostek.

Lekarze i naukowcy długo szukali przyczyn tego stanu rzeczy badając dietę, mikroklimat czy uwarunkowania genetyczne „rosetańczyków”. Ostatecznie doszli do wniosku, że przyczyną ich wyjątkowo dobrej kondycji fizycznej i psychicznej jest sposób w jaki funkcjonuje całe miasto, w tym przede wszystkim… zażyłe relacje społeczne. Chociaż liczba ludności nigdy nie przekroczyła 2000 to istniało tam aż 22 stowarzyszeń i organizacji społecznych. W domach żyły trzypokoleniowe rodziny, a mieszkańcy kultywowali włoskie zwyczaje odwiedzając się bez większych powodów, a wieczorami wychodząc na podwórza, gdzie rozmawiano i gotowano dla wszystkich.

Przykład Roseto najlepiej dowodzi tego, że nie trzeba mieć za oknem ruin Koloseum albo toskańskich wzgórz, żeby wciąż praktykować relacje w stylu Dolce Vita. W tym celu wystarczy stosować pięć zasad. Należy do nich brak pośpiechu, łatwość utrzymywania kontaktu, otaczanie się jakością, otwartość oraz wspólnotowość.

Zasada nr 1
Wolniej znaczy lepiej

Można się z kimś spotykać i można wspólnie spędzać czas. To brzmi jak jedna i ta sama czynność, ale bardzo często jest zupełnie inaczej.

Spotkania to wypady ze znajomymi wciśnięte gdzieś pomiędzy wyjście z pracy, a kolejne zobowiązania. Wpada się na nie spóźnionym, strzela pytaniami i odpowiedziami jak z AK-47, a po chwili zerka na leżący obok telefon, żeby stwierdzić, że zostało jeszcze 17 minut wolnego czasu – akurat na dwie anegdoty i gorączkowe zapewnianie: „Musimy to kiedyś powtórzyć!”.

Spędzanie czasu to coś zupełnie innego. To jak wyjście do restauracji podczas wakacji. Siadacie, patrzycie ciekawie dookoła, rozmawiacie i nie siedzicie jak na szpilkach, bo zaraz musicie wychodzić. Nic nie musicie. To przede wszystkim otwartość na to, co może się wydarzyć. Może pójdziecie na wystawę, do której odwiedzenia namawia ten starszy pan na rogu? Może kupicie dwie butelki wina i siądziecie na balkonie grając w Scrabble? Może zdecydujecie, że macie ochotę wyjść do klubu, pojechać nad pobliski zalew, pójść na pierwszy z brzegu film albo… rozejść się i wrócić do swoich domów?

W budowaniu relacji pokonywanie drogi jest ważne, ale prawdziwe znaczenie mają postoje.

Wybór nie ma większego znaczenia. Ważne jest tylko to, że relacje nie znoszą planów i pośpiechu. Wyznaczanie celów zawodowych sprawia, że rosną nasze szanse na ich zrealizowanie. Niestety wyznaczanie celów związanych z relacjami osobistymi prowadzi tylko do tego, że nic ciekawego się w nich nie wydarzy. Relacje kochają swobodę. Bez niej obumierają.

A co jeśli twój grafik naprawdę pęka w szwach? Bardzo możliwe, że się mylisz.

Derek Sivers, prelegent znany z konferencji TEDx mieszkając w Los Angeles jeździł na rowerze, na którym przejeżdżał 40-kilometrową trasę wzdłuż wybrzeża. Zajmowało mu to 43 minuty, podczas których pocił się i sapał, żeby pokonać ten dystans jak najszybciej. Któregoś dnia postanowił potraktować swoją jazdę nieco bardziej rekreacyjnie. Zatrzymywał się i patrzył na ocean z pływającymi delfinami. Podziwiał widoki i piękno natury. Jeszcze nigdy pokonanie tej trasy nie było dla niego tak odkrywcze i przyjemne. Okazało się, że jechał 45 minut.

Te dwie minuty różnicy pokazują coś, o czym często zapominamy – wystarczy zmienić swoje nastawienie, żeby cieszyć się zupełnie innymi efektami. Czy masz pewność, że w swoim zabieganiu nie walczysz o te dodatkowe dwie minuty?

Zasada nr 2
Łatwość

Włosi mają w zwyczaju wpadać kilka razy dziennie do pobliskich kawiarenek, żeby napić się espresso. Pojawiają się tam i nawet nie siadając (zresztą często brakuje miejsc siedzących) zamawiają kawę. Witają się, komentują ostatni mecz, mówią nad czym pracują, narzekają na polityków, wypijają kawę, a później wracają do swoich zadań.

Robią to tak często, że prowadzenie takich pogawędek jest dla nich całkowicie naturalne. Tę samą cechę widać w ich spotkaniach towarzyskich, które sprawiają wrażenie całkowicie spontanicznych i nie wymuszonych. Wołają do siebie na ulicach. Bez skrępowania łączą stoliki w restauracjach. Traktują przypadkowe spotkania nie jak problem, którego trzeba uniknąć, ale jak szczęśliwe zrządzenie losu.

Domyślam się, że to w dużej mierze wyidealizowany obrazek obserwowany oczami turysty, ale i tak pokazuje coś ważnego – w relacjach nie chodzi o to, czy masz na sobie pełny makijaż, nową marynarkę albo wyjątkowy nastrój, żeby pójść na spacer. To tylko dodatki, a tak naprawdę liczy się kontakt, więc im mniej barier budujesz, tym lepiej.

Zasada nr 3
Otwartość i ciepło

Charakterystyczną cechą „rosetańczyków” było to, że traktowali się jak jedna wielka rodzina. Nie musieli siebie oceniać, bo znali się od zawsze. Rywalizacja niemal nie istniała, bo razem tworzyli swoją społeczność. Zamiast tego była akceptacja, spokój i traktowanie innych tak, jakby ci właśnie postawili przed nimi talerz pierogów.

A teraz zastanów się jak często nasze relacje wyglądają inaczej. Narzekamy na zbyt powolne kasjerki i konsultantów telefonicznych, którzy w zdecydowanej większości przypadków dają z siebie, co mogą. Mamy pretensje do partnera lub partnerki o to, że nie czyta w myślach. Poznając nowe osoby, często nawet nie słuchamy, tylko stoimy w kolejce do mówienia.

Tymczasem warto wypróbować inne podejście: zaakceptować to, że nikt nie jest i nie będzie idealny, myśleć, że każdy stara się tak, jak umie i zamiast więcej oczekiwać, spróbować uśmiechać się częściej. Banał, prawda? Ale banał, o którym pamięta się zbyt rzadko.

Zasada nr 4
Jakość

Podstawą słodkiego życia, jest przekonanie, że to, czym się otaczamy ma znaczenie. Łatwiej budować coś wartościowego w pięknych miejscach niż otaczając się bylejakością. Spotkanie przy aromatycznym espresso z widokiem na rynek, daje więcej punktów szczęścia, niż wypicie pięciu filiżanek kawy rozpuszczalnej.

Jakość doświadczeń to także ich różnorodność – brak zamykania się w tych samych zajęciach i miejscach. Dzięki temu później patrzy się na swoje znajomości przez pryzmat potraw, wystaw, muzyki, punktów widokowych i ulic, na których po raz pierwszy trzymało się za ręce albo kiedy wpadło się na pomysł, który pchał nas na nowe tory.

Na koniec, jakość oznacza zrozumienie, że czasem szczytem wyrafinowania jest prostota, a picie domowego wina może być lepszym doświadczeniem, niż kupienie wielokrotnie droższego szampana, tak samo jak mając do wyboru pizzę z ośmioma składnikami i serem zapieczonym w brzegach, a margheritą zrobioną z prawdziwej mozzarelli i świeżych pomidorów, lepiej wybrać tą ostatnią.

Zasada nr 5
Wspólnotowość

Pierwszy raz we Włoszech byłem w pracy. Mieszkaliśmy nieopodal miasteczka Carpi. Wieczorami jego rynek się zaludniał. Wszystkie ławki były zajęte, ale nie tak jak w Polsce – przez pojedyncze osoby i pary, Ławki były wręcz były oblepione ludźmi w każdym wieku, którzy dyskutowali, zamaszyście wymachiwali rękami i żartowali. W dalszych uliczkach zdarzało się widzieć starsze osoby wynoszące na podwórza telewizory, żeby wspólnie z sąsiadami obejrzeć mecz lub film, jakby było to najnaturalniejszą rzeczą na świecie.

Ludzie nigdy nie żyli w samotności. Nie zostali też do niej stworzeni. Przez tysiące lat funkcjonowanie homo sapiens zależało od grupy. Jej znaczenie najlepiej pokazuje prosty eksperyment myślowy. Wyobraź sobie, że na wyspę pozbawioną wszelkich człekokształtnych wysadzi się jednego człowieka i jednego szympansa. Kto poradzi sobie lepiej? Prawdopodobnie szympans. A jak to się zmieni, jeśli zwiększysz liczbę osadników o 10, 20, 100 osób? Sytuacja szympansów pewnie nie ulegnie większej zmianie, za to im większa grupa ludzi, tym większe będzie poczucie bezpieczeństwa, możliwości rozwoju i szeroko rozumiany dobrostan.

Ludzie jedzą pizzę

Właśnie dlatego funkcjonowanie w rozległych kręgach towarzyskich jest jedną z tych cech, które mają główne znaczenie w Dolce Vita. Nie liczy się to, jak bogato żyjesz, jeśli nie mamy się z kim tym dzielić. Znacznie ważniejsze jest bogactwo rzeczy, które robi się wspólnie: przygotowywanie jedzenia, oglądanie filmów, słuchanie historii, angażowanie innych do rozwiązywania problemów.

Badacze zajmujący się „efektem Roseto” przewidzieli, że z czasem mieszkańcy miasteczka w większym stopniu przejmą amerykański styl życia. Mieli rację. Więzi społeczne „rosetańczyków” zostały wyparte przez indywidualizm i razem z nimi „efekt Roseto” przestał istnieć. Obecni mieszkańcy nie są już zdrowsi, ani szczęśliwsi, niż ich sąsiedzi.

Dowodzi to tego, że chociaż te zasady wydają się proste i są doskonale czytelne również dla Polaków. Czytając o Roseto, widziałem nie włoskich emigrantów, tylko swoich dziadków siadających każdego wieczoru z rodziną i przyjaciółmi na ganku swojego domu albo na ławce pod winoroślą zasadzoną kilkadziesiąt lat wcześniej.

To jednak nie znaczy, że łatwo je stosować. Łatwo jest o nich tylko zapomnieć. Dlatego, kiedy tylko mogę, przypominam sobie o Dolce Vita. W sferze zawodowej mogę być cyborgiem produktywności. W sferze osobistej wolę włoską chaotyczność, pogodność i nonszalancję.

Dowiedz się więcej